Kryzys kubański przyniósł daleko idące następstwa. Przede wszystkim potwierdził konieczność pokojowego układania stosunków między największymi mocarstwami, uwidaczniając fakt, że każdy konflikt zbrojny między nimi grozi wojną powszechną. Co więcej, kryzys ujawnił siłę i grozę postaw militaryzmu w stosunkach między państwami. Już po wyrażeniu przez radzieckiego premiera zgody na usunięcie rakiet z wyspy w zamian za gwarancje USA dla Kuby, niektórzy amerykańscy dowódcy wojskowi nadal byli zdecydowani dokonać nalotu lub nawet inwazji. Otarcie się Stanów Zjednoczonych i Związku Radzieckiego o wojnę rakietowo-jądrową przyspieszyło nadejście „ery negocjacji” w ich stosunkach wzajemnych. Pierwszym owocem tego dialogu stało się porozumienie o częściowym zakazie doświadczeń z bronią jądrową: w powietrzu, przestrzeni kosmicznej i pod wodą. Odpowiedni układ został podpisany przez Stany Zjednoczone, Związek Radziecki i Wielką Brytanię w sierpniu 1963 roku. Stany Zjednoczone zostały zmuszone do przewartościowania założeń o swojej omnipotencji technologiczno-militarnej. Przekonaniem tym zachwiał już radziecki „Sputnik” w 1957 roku. Kryzys kubański wykazał, że przewaga nuklearna Stanów Zjednoczonych nie miała znaczenia wobec istnienia zdolnych do przetrwania ataku termonuklearnych sił odwetowych ZSRR.
Kryzys kubański stał się prawdziwym punktem zwrotnym w dziejach ery atomowej. Jego echo pobrzmiewało w słynnej encyklice papieskiej Jana XXIII Pacem in Terris z 1963 roku, w wielu układach i porozumieniach międzypaństwowych okresu „detente” w latach siedemdziesiątych, w oświadczeniach i komunikatach po spotkaniach na szczycie Michaiła Gorbaczowa i Ronalda Reagana, wspólnie stwierdzających, że „wojna atomowa nie może być wygrana; nie powinna ona nigdy być prowadzona”, w wezwaniach do „nowego myślenia”, które potem rozlegały się w świecie. Obecnie pojawia się w dyskusjach na temat zagrożeń wynikających z proliferacji broni nuklearnej, dysponowaniu nią przez polityków rządzących krajami pozostającymi w przewlekłym konflikcie, jak Indie i Pakistan, lub cieszących się niechlubnym przydomkiem „państw rozbójniczych”, jak Iran.
Do doświadczeń z 1962 r. niezmiennie odwołują się badacze tzw. zarządzania kryzysem, i szerzej – teoretycy stosunków międzynarodowych, trafnie wskazując na niebezpieczeństwa braku komunikacji, fałszywej percepcji, niezrozumienia motywów „drugiej strony”, ulegania stereotypom w myśleniu. Natura ludzka jest zbyt skomplikowana, a rola czynników emocji zbyt wielka i nieprzewidywalna – powiadają niektórzy z nich – by procedury kryzysowe pozostawić intuicji i spontanicznym reakcjom. Inni podkreślają wagę kontroli przywódców nad otoczeniem, a raczej jej braku – 50 lat temu głównym problemem Kennedy’ego i Chruszczowa częstokroć było nie porozumienie się z drugą stroną, lecz zapanowanie nad biegiem wydarzeń we własnym środowisku.
Wydarzenia, które rozegrały się w ostatnich dniach października 1962 roku, pozostają cenną lekcją historii. Rozwaga, opanowanie, gotowość do ustępstw najlepiej służą rozładowywaniu napięć w stosunkach międzynarodowych. Dwulicowość w polityce obraca się przeciw jej aktorom, broń jądrowa nie rozwiązuje problemów bezpieczeństwa państwa, lecz przeciwnie – rodzi dla niego nowe zagrożenia, a to, co jednym wydaje się uzasadnioną obroną, dla innych stanowi nieusprawiedliwioną prowokację.
[…] Wnioski […]